top of page
  • Zdjęcie autoraGoldfinch

Cyberpodróże

Ostatnio miałem okazję sporo podróżować. Od początku tego roku pokonałem jakieś 50 tysięcy kilometrów, z czego ponad 7 tysięcy w samochodzie (liczę tylko podróże długodystansowe). Czy to dużo? Okrążyłem już ziemię jeden raz (obwód ziemi to ok 40,075 km) i już mam dobrą zaliczkę na kolejne okrążenie, a mam nadzieję, że nie jest to moje ostatnie słowo w tym roku ;) Zapewne są tacy co zrobili już więcej, niemniej jednak nie jest to mało.


Większość z tych podróży odbyłem prywatnie, chociaż czasem zdarzało się i podróżować służbowo. Jak widać lubię podróżować, a jeszcze bardziej lubię latać samolotami – przez ostatnie 7 lat wykonałem 225 lotów, czyli średnio jeden lot na półtora tygodnia. Odkąd pamiętam fascynowały mnie duże samoloty pasażerskie, nie wojskowe tylko właśnie te największe. No ale co się dziwić, skoro pierwszy raz leciałem samolotem mając zaledwie kilka miesięcy. I tak podczas ostatniego lotu na trasie Boston – Warszawa, zdecydowałem się zrobić takie małe podsumowanie jakimi samolotami miałem okazję latać.

- Airbus 310, 319, 320, 321, 330, 350, 380

- Antonov 24

- ATR 42, 72

- Boeing 727, 737 (wszystkie 3 generacje), 747, 767, 777

- Bombardier CRJ 900 (obecnie Mitsubishi), Dash 8 Q400

- Embraer 170, 190

- Fokker 100

- MD-11, MD-80

- Tupolev 134, 154


Łącznie przez prawie 40 lat miałem okazję lecieć na pokładach 24 różnych modeli samolotów. Z obecnie latających zostało mi raptem kilka modeli Airbus 220, 340, Beoing 757 (którego już coraz ciężej spotkać na naszym niebie), oraz chlubę naszego narodowego przewoźnika czyli Beoing 787 znany szerzej jako „Dreamliner” lub też śpiulkolot ;) Oczywiście są jeszcze takie maszyny jak Sukhoi Superjet 100 oraz Comac 919, no ale nie liczę już na to że kiedyś będę miał okazję. Patrząc na te wszystkie modele to śmiało mogę stwierdzić, że lotnictwo na przestrzeni ostatnich 40 lat bardzo się zmieniło.



Jeśli chodzi o jakość usług no to zdecydowana degradacja, szczególnie na starym kontynencie. Widać że pan O’Leary dopiął swego i zmienił lotnictwo w Europie, mam nadzieję, że nie na zawsze. Obecnie na trasie krótkodystansowej w największych i najlepszych europejskich liniach lotniczych można liczyć na butelkę wody i czasami na jakąś przekąskę w postaci czekoladki. Widać że Polacy są bogaci bo w LOT dają drożdżówki. Jeszcze jakiś czas temu w Lufthansie można było liczyć na kanapkę i kawę, ale i to już się zmieniło. Co ciekawe coraz częściej można trafić na lepsze ceny u tradycyjnych przewoźników niż w low-costach jak Ryanair czy Wizzair. Chociaż i tak patrząc na nasze europejskie linie to daleko im do amerykańskich czy azjatyckich przewoźników, w których w cenie najtańszego biletu są przewidziane kawa ze starbunia i przekąski, każdy fotel jest wyposażony w system info-rozrywki a fotele w klasie business są faktycznie fotelami klasy business. Cenowo wychodzi mniej więcej tyle samo co w Europie. No ale nie o jedzeniu tu chciałem tylko o samolotach i cyberbezpieczeństwie.


Rozwój lotnictwa, jak i chyba każdego środka transportu ludzi, przeszedł ogromne zmiany, dzięki którym możemy podróżować na dłuższych odcinkach w znacznie bardziej komfortowych warunkach, a to wszystko dzięki nowoczesnym technologiom. Lotnictwo bardzo wiele zawdzięcza rozwojowi IT. Jeszcze 30 lat temu w wielu samolotach załoga składała się z dwóch pilotów plus radio nawigatora. Dziś ten ostatni to historia, gdyż jego rolę przejął komputer pokładowy. Dziś na upartego samolot jest w stanie wykonać cały lot sam wraz z lądowaniem. Podczas takiego lotu pilot jedynie podnosi maszynę podczas startu i kontroluje przyziemienie. Jeśli spojrzeć na aplikacje do monitorowania ruchu lotniczego, obecnie w powietrzu jest jakieś 33 tysiące samolotów a to oznacza, że w powietrzu jest obecnie ponad milion osób. Wszyscy Ci ludzie polegają na dobrze napisanym kodzie i na komputerze, który oby się nie zawiesił. Co prawda, przez cały czas wymagamy od pilotów, aby byli świetnie przygotowani, testowali na symulatorach różne krytyczne scenariusze jak pożar w kabinie, utrata silnika czy fatalne warunki atmosferyczne. Szkopuł jednak tkwi w tym, że piloci to nie programiści i w momencie, gdy zawiedzie kod, nawet najlepszy pilot może sobie z tym nie poradzić.


29 Października 2018 roku samolot Boeing 737 MAX linii lotniczych Lion Air spada do morza jawajskiego 13 minut po starcie. Pół roku później, 13 marca 2019, taka sama maszyna czyli Boeing 737 MAX, linii lotniczych Ethiopian rozbija się 6 minut po starcie. Nikt z 346 osób na pokładach nie przeżył. Wkrótce po drugim wypadku, FAA (Federalna Administracja Lotnictwa) oraz EASA (Europejska Agencja Bezpieczeństwa Lotniczego) uziemiają wszystkie samoloty Boeing 737 MAX na okres 20 miesięcy, w tym 5 maszyn które posiadał już nasz narodowy przewoźnik czyli LOT. Powód prozaiczny, nowy system MCAS (Maneuvering Characteristics Augementation System) czyli system odpowiadający za stabilizacje parametrów lotu. System który został wymyślony już w latach 60-tych, zawiódł, ale czy aby na pewno. Jeśli się wczytać w raporty to obydwu przypadkach problemem był źle napisany kod. Dopiero aktualizacja systemu spowodowała, że 387 samolotów mogła z powrotem bezpiecznie wzbić się w powietrze. Boeing wycenił straty na około 60 miliardów dolarów.



Czy zatem latanie jest bezpieczne? Czy można było uniknąć tych wypadków? Jak najbardziej, gdyby tylko programiści się tak bardzo nie spieszyli. W ostatnim poście poruszyłem temat Corporate Social Responsibility (CSR) czyli odpowiedzialności korporacyjnej wobec społeczeństwa. Obecnie duże firmy już zapomniały o CSR i wynalazły nowy trzyliterowy skrót ESG czyli Environmental, Social and Corporate Governance – czytaj co, oprócz wyników finansowych, musimy pokazać że robimy jeśli chcemy być interesujący dla inwestorów. Jak poprzednio Cyberbezpieczeństwo tam nie istnieje. A szkoda. Chociaż nie od dziś wiadomo, że wyniki finansowe są i zawsze będą kluczowym elementem jakim inwestorzy się kierują przy swoich wyborach – przecież każdy chce zarobić. Tylko czemu to klient, czyli osoba na szarym końcu, musi być zawsze tym poszkodowanym?


Bezpieczeństwo kodu, to nie tylko brak luk, i odpowiednie kontrolki bezpieczeństwa, ale też jego funkcjonalne testowanie, szczególnie jeśli chodzi o ludzkie życie. Jako podróżni powierzamy swoje życia w ręce i wiedze, zapewne nie małej, grupie programistów, którzy właśnie tworzą kod dedykowany do obsługi samolotów. Nie wiem, czy wiecie, ale w takim Airbusie A320 jest ponad 500km przewodów. Jeśli się zastanawiacie po co w samolocie tyle kabli, no to już śpieszę wytłumaczyć. Airbus A320 to obecnie najpopularniejszy samolot pasażerski na świecie, a każdy jego ruch jest sterowany za pomocą systemu fly-by-wire. W skrócie oznacza to że pilot nie korzysta z klasycznego wolantu tylko joysticka, który oczywiście podłączony jest do komputera a ten komputer oblicza w czasie rzeczywistym wszystkie parametry i przekazuje dalej polecenia do konkretnych komponentów samolotu czy ma skręcić w lewo, unieść się czy zmniejszyć siłę ciągu w silnikach. Do tego wszystkiego komputery analizują trasy lotów, monitorują ruch innych statków powietrznych, warunki atmosferyczne i wszystkie inne czynniki tak aby nasza podróż była jak najbardziej komfortowa. Ale czy w przypadku złego obliczenia przez kod pilot jest w stanie w czasie rzeczywistym robić Debugging? Przecież nie jest programistą. Oczywiście w każdej chwili pilot może obejść obsługę komputera i całkowicie przejąć tzw. ster. Fakt faktem, w Boeingu 737 MAX tą funkcjonalność wprowadziła ów poprawka, która została wymuszona ludzką tragedią.


Jeśli się przyjrzeć bliżej nowoczesnym środkom transportu to w zasadzie nie ma już pojazdu, który by nie był po części lub w pełni sterowany przed kod. Bezobsługowe wagony metra, podłączone do internetu pociągi czy inteligentne samochody. Wydawać by się mogło, że samochody przecież to silnik, cztery kółka i kierownica. Nic bardziej mylnego. Obecnie samochody są wyposażone w ogrom systemów wspomagających, analizując każdy ruch kierowcy oraz otoczenia po to, aby w każdym momencie zareagować i uchronić przed wypadkiem. A co w przypadku, gdy kierowca za mocno zaufa systemom wspomagania a ten zwyczajnie nie zadziała? Tak jak w przypadku Boeing ‘a, może być zwyczajnie za późno na interwencje, bo przecież kierowca nie jest programistą.



Jakieś 6 lat temu posiadałem świetny samochód, czytaj Golfa. Otóż ten oto Golf posiadał dwusprzęgłową automatyczną skrzynię biegów (DSG) przez wielu uznawaną za jedną z najlepszych na świecie, przez cały czas wykorzystywaną przez koncern VAG. Pewnego dnia zauważyłem pewien problem z ów skrzynią. Dwie wizyty w serwisie Volkswagena nie przyniosły żadnego skutku, ponieważ problemu nie można było zdiagnozować, gdy samochód przejechał już chociażby pięćset metrów. Dopiero przy trzeciej wizycie mechanik, zaproponował abym pozostawił samochód na noc tak aby mogli zreplikować warunki, w których ów problem się pojawiał. Wiecie co pomogło? Aktualizacja oprogramowania skrzyni biegów. I faktycznie po kilkuminutowej wizycie, problemy ze skrzynią zniknęły, wystarczyło podpiąć samochód pod komputer mechanika i wgrać nowe oprogramowanie. Jeśli się przyjrzymy bliżej pracy mechanika w nowoczesnym serwisie to w sumie już jest bardziej support IT niż klasyczny mechanik.


Dzisiejsze podróże są coraz bardziej cyber, i nie mówię tu o tym, że można odwiedzić każdy zakątek świata nie wychodząc z domu, i chyba warto przypominać producentom środków transportu o tym aby podróże były bezpieczne dla pasażerów, muszą być również cyberbezpieczne.


22 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page